niedziela, 14 czerwca 2015

ROZDZIAŁ 7

Jechaliśmy w ciszy jego samochodem. W tle leciała jakaś smętna, prawie niesłyszalna piosenka z radia. Nie interesowało mnie teraz, aby nie doprowadzić do niezręcznej ciszy. Chciałam przemyśleć, jak wytłumaczę się mamie za wczoraj i dziś. Pewnie zaraz, gdy tylko wejdę do domu mogę się spodziewać jej niezadowolonego tonu. W sumie trochę mi się należy ta awantura, bo nie zapanowałam nad tym wszystkim. Z drugiej strony nie bardzo miałam możliwość poukładania tego, tak jakbym tego chciała. Jednak nie mogę się denerwować takimi sprawami, jak kłótnia z mamą. Trochę na mnie pokrzyczy, potem przestanie. Gdybym nazbyt przejmowała się takimi sprawami moje życie zapewne byłoby bardziej bez sensu niż jest teraz.

Harry zatrzymał samochód pod moim domem. Otwierając drzwi auta powiedziałam wymuszone i znudzone "Cześć". On uśmiechnął się tylko. Nie był to zupełnie wymuszony uśmiech, ale na prawdę szczery i przyjazny, taki jaki dostaję od mojej przyjaciółki - Juliet, taki jakim dziękuje się za mile spędzony czas.
Po zamknięciu drzwi usłyszałam, że samochód odjeżdża spod domu. Bez przesady, chyba kilka kroków umiem przejść do domu i się nie zgubię!
Zdejmowałam mój płaszcz i kozaki, kiedy do garderoby weszła moja mama z niezadowoleniem wymalowanym na twarzy.
-Jak się przebierzesz to przyjdź do salonu to porozmawiamy.-oznajmiła poważnym tonem
-Dobrze mamo, tylko najpierw muszę skorzystać z toalety.- powiedziałam, kierując się w stronę drzwi łazienki
Kiedy opuściłam pomieszczenie od razu przeszłam do salonu, gdzie moja mama czekała na mnie na kanapie. Usiadłam obok niej, a po chwili zaczęło się "przesłuchanie"
- Wczoraj wróciłaś dosyć późno, a dziś sytuacja się powtórzyła. Możesz mi wyjaśnić dlaczego?
-Hmmm, od czego tu zacząć...
-Najlepiej od początku. Powiedz wszystko, jak było na prawdę. Jestem twoją matką, a ty moją córką. Chcę wiedzieć, bo się o ciebie martwię, kiedy wydzwaniam, a ty nie odbierasz i później zjawiasz się po zmroku.-powiedziała, a ja przypomniałam sobie, że powinnam wcześniej sprawdzić telefon i chociaż napisać SMS
- Wczoraj, kiedy wysłałaś mnie po zakupy, po drodze zaczepił mnie ten chłopak. Czegoś ode mnie chciał. Kiedy wróciłam po zakupach, okazało się, że zgubiłam telefon. Potem przyszedł ten chłopak z moim telefonem.
- Ten wysoki brunet. Tak? - przerwała
- Dokładnie. Powiedział, że jeżeli z nim nie pójdę na kawę, to nie odzyskam telefonu. Poszłam z nim i trochę się zasiedzieliśmy. - skończyłam moją historię
- A dziś? Planowo powinnaś być w domu o 12.00, a zbliża się 17.30.
- Rano niestety nie zdążyłam zjeść twojego śniadania. Po zajęciach, kiedy szłam na przystanek, znowu pojawił się ten chłopak. Proponował mi znowu spotkanie, a ja nie chciałam się zgodzić, ale on nalegał. Potem pojechaliśmy na pizze i troszkę się zagadaliśmy.
Musiałam skłamać. Gdyby moja nadopiekuńcza matka znała całą prawdę, to stwierdziłaby pewnie, że Harry mnie zgwałcił albo, że jest jakimś innym zagrożeniem dla mnie.
- To dobrze wiedzieć, że wszystko w porządku, ale następnym razem spróbuj chociaż wysłać mi SMS. Nie będę wtedy taka zdenerwowana.- powiedziała spokojnie i objęła mnie swoimi ramionami

Rzadko z mamą mamy czas na takie przytulanie. Zazwyczaj albo pracuje w swoim pokoju i potrzebuje skupienia albo jest na wyjeździe służbowym. Czasem jednak, kiedy to się zdarzy nasz uścisk jest na prawdę szczery i pełen miłości.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Ten rozdział jest krótszy niż planowałam oraz pojawia się dość późno :-( . Niestety spowodował to mój tygodniowy wyjazd, a tuż po powrocie choroba. Wolałam nie publikować niczego w "słabszej jakości", tylko udostępnić rozdział, z którego będę zadowolona. Przepraszam za to, że rozdział jest krótki i pojawił się w dużym odstępie od poprzedniego. Pracuję teraz nad kolejnym rozdziałem, by pojawił się w miarę szybko :-) .

wtorek, 26 maja 2015

ROZDZIAŁ 6

Obudziłam się w pokoju, którego nie znałam. Przez okno wpadały już ostatnie promienie słoneczne. Leżałam na kanapie przykryta kocem. Pokój wyglądał na jadalnię albo salon. Był niewielki, ale przytulny. Przy słabym świetle, które wpadało przez okno przysłonięte tiulową firanką, niewiele było widać jednak można było zauważyć, że pomieszczenie jest utrzymane w porządku. Moje próby obejrzenia miejsca, gdzie jestem zostały przerwane. Do pokoju weszła wysoka postać. Skuliłam się na kanapie, przyciągając nogi do siebie i przykrywając się bardziej miękkim kocem.
-Widzę, że się obudziłaś.-powiedziała postać, którą okazał się być Harry
-Tak, ale jak się tu znalazłam i która jest godzina?- powiedziałam i usiadłam na kanapie
-Zasnęłaś w moim samochodzie, a nie chciałem cię budzić. Jeżeli chodzi o godzinę to jest dokładnie...- spojrzał na zegarek, który miał na ręce- 16.23
-Co?- spytałam zdziwiona
-W sumie to spałaś jakieś cztery godziny, ale jednak zima jest zimą i słońce zachodzi wcześniej.- powiedział patrząc się w stronę okna i obserwując spadające płatki śniegu
Był to piękny widok. Mała uliczka, a na niej spacerujący ludzie, których otaczał wszędzie biały puch. Przez chwilę gapiliśmy się w stronę okna, jednak ja wiedziałam, że moja matka czeka na mnie.
-Możesz mi powiedzieć gdzie jestem i kiedy mogę stąd wyjść?- zapytałam
-Jesteś u mnie w domu i jak na razie to nie sądzę, żebyś miała siłę przejść chociażby 10 metrów.- powiedział i niewzruszony patrzył się nadal w okno
-Czuję się bardzo dobrze i mam dużo siły. Przed chwilą spałam, więc jestem pełna energii.- odpowiedziałam z oburzeniem
-Chodzi mi o to, że jest już 16.30, a ty pewnie od rana nic nie jadłaś. Z resztą spójrz na siebie... -odparł i spojrzał na chwilę na mnie
-Co jest niby ze mną nie tak? Jak możesz mnie w ogóle obrażać, kiedy wcale mnie nie znasz?- krzyknęłam na niego wściekła i wstałam z kanapy
-Nie chciałem cię obrazić, po prostu jesteś taka chuda... chodź ze mną.- powiedział zupełnie spokojnie i złapał mnie za rękę
Szliśmy ciemnym korytarzem, po czym przeszliśmy do łazienki. Chłopak zapalił światło. Ujrzałam siebie i jego stojącego za mną w dużym lustrze na ścianie.
-Teraz spójrz w lustro i powiedz, że nie jesteś chuda.- rozkazał
-Nie, nie jestem chuda. Sądzę, że powinnam zrzucić jeszcze jakieś 10 kilogramów.- odpowiedziałam
-Skąd chcesz zrzucić chociażby jeden kilogram? Przecież z ciebie nie pozostało nic innego jak same kości i skóra.- spytał zdziwiony
-Przypatrz się uważnie, to zobaczysz, że jest mnie za dużo chociażby w ramionach i udach.-odpowiedziałam znudzona przedstawieniem, które tu odstawiał
-Skoro tak twierdzisz, to twoja sprawa, ale z tego domu nie wyjdziesz dopóki czegoś nie zjesz.- powiedział i wyszedł z łazienki
Szłam za nim w nieznanym mi kierunku. Nagle zauważyłam drzwi wyjściowe i powoli zaczęłam do nich podchodzić. Po chwili zza moich pleców usłyszałam głos:
-Nawet nie próbuj wychodzić. Drzwi są zamknięte, a ja mam klucz.- powiedział
Wypuściłam bezgłośnie powietrze z rozczarowania i udałam się za nim.
Weszliśmy do kuchni, w której stał mały stolik z dwoma krzesłami. Była urządzona dość nowocześnie. Białe kafelki i szafki z litego ciemnego drewna prezentowały się bardzo dobrze.
-Usiądź i powiedz co byś chciała zjeść.- nakazał mi
-Napiję się wody.- odpowiedziałam i skierowałam się w stronę stolika
Na jego twarzy pojawił się grymas i nie był aż tak spokojny jak przed chwilą. Odwrócił się w moją stronę i oparł się o blat, zaciskając na nim ręce. Po chwili powiedział:
-A co zamierzasz jeść do tej wody?
-Nie jestem głodna, ale dzięki za troskę.- odpowiedziałam
-Czyli mam rozumieć, że dziś u mnie nocujesz. Dobra to ja idę znaleźć dla ciebie jakąś pościel i ręczniki.- powiedział i zaczął kierować się do wyjścia z kuchni
-Co?! Nie! Zaczekaj!- wstałam i zaczęłam go zatrzymywać
-Muszę dziś wrócić do domu. Proszę pozwól mi wyjść.- zaczęłam go błagać... nie wierzę zniżać się do tego poziomu i błagać taką osobę jak on
-W takim razie, co zjesz?-powiedział
-A co mam do wyboru?
-Mógłbym ci usmażyć naleśniki, jeżeli lubisz albo zrobić szybko spaghetti.- powiedział z widocznym zadowoleniem
-Hmmm, a nie mogłabym zjeść czegoś mniejszego. Nie chcę, żebyś przeze mnie stał przy kuchni i się trudził.
-Dla mnie to żaden problem, ale jeżeli chcesz to zrobię ci kanapki.- powiedział i zaczął z szafek i lodówki wyjmować potrzebne produkty
Po kilku minutach stanął przede mną spory talerz kanapek i szklanka wody. On usiadł na krześle na przeciwko mnie i zaczął mi się przyglądać. Nie wiedziałam, jak się zachować. Spuściłam głowę i zaczęłam się przyglądać pracy jaką wykonał.
-Powiedziałaś, że będziesz jeść. Sprawiasz, że jest mi przykro, bo nie jesz tego co specjalnie dla ciebie przygotowałem.- powiedział z udawanym smutkiem
-Tobie? Przykro? Od kiedy?- odpowiedziałam z przekąsem
-Od zawsze.- kontynuował naszą dziecinną rozmowę
-Dobrze zjem coś, jeżeli ty będziesz jadł ze mną. Będę się źle czuć, kiedy sama będę to jeść, a ty będziesz się patrzył.- powiedziałam już na poważnie
-Jeżeli to sprawi, że coś zjesz...- westchnął
Zabraliśmy się za jedzenie kanapek. Nic do siebie nie mówiliśmy. Ja przez cały czas starałam się jeść jak najwolniej, by to on zjadł więcej przygotowanego jedzenia. Gdy zaczynałam jeść drugą kanapkę, a na talerzu została tylko jedna Harry wstał od stołu i powiedział:
-Pójdę poszukać kluczyków od samochodu i cię odwiozę, nie będziesz tak późno sama wracała. Dokończ to co zostało.
Wreszcie poszedł, a ja mogłam już nie jeść. Podeszłam do lodówki i schowałam, to co zostało. Teraz pozostało pozbyć się tego, co już zjadłam. Wyszłam z kuchni w poszukiwaniu łazienki. Po chwili na schodach ukazał się Harry z kluczykami i kurtką w ręku.
-Już zjadłaś? Możemy jechać?- zapytał
-Tak, tylko chciałabym jeszcze skorzystać z toalety, a nie pamiętam, gdzie jest.- odpowiedziałam
-Tamte drzwi.- wskazał palcem
-Dzięki.
-To ja idę wyjechać samochodem z garażu i zaraz wracam zamknąć dom.
Przeszłam do pomieszczenia, które wskazał mi chłopak. Teraz tylko jeden ruch i będzie po wszystkim. To nie pierwszy, ani pewnie nie ostatni raz, więc nie ma się co stresować. Pochyliłam się and toaletą i wkładając dwa palce do buzi wywołałam wymioty. Po kilku nieprzyjemnych chwilach byłam już uwolniona od nadmiernego ciężaru. Sprawnie przeszłam do korytarza i zaczęłam zakładać buty i kurtkę. Z kieszeni wyjęłam ostatnie dwie miętowe gumy i z ich pomocom pozbyłam się nieprzyjemnego zapachu z ust. Naciskając klamkę poczułam, że drzwi same się otwierają, a po chwili stanął w nich Kłak.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Ten rozdział jest trochę "cięższy" niż ostatnie. Mam nadzieję, że udało się przez niego przebrnąć. Niebawem pojawią się kolejne posty. Liczę na wasze komentarze :)

sobota, 16 maja 2015

ROZDZIAŁ 5

Następnego dnia zbudził mnie nieprzyjemny dźwięk budzika. Wzięłam go do ręki i pozbawiłam mój pokój tego niechcianego hałasu. Odłożyłam budzik, a moje oczy prosiły o chociaż maleńką chwilę snu. Ostatniej nocy mimo wszystko szybko zasnęłam, jednak kawa zrobiła swoje i co najmniej pięć razy się budziłam. Po chwili moje powieki stały się ciężkie i ponownie zasnęłam. Nie wiem jak długo spałam, ale głos mojej mamy oznaczał, że już nie powinnam spać. Na początku potrafiłam znieść jeszcze jej głos, ale kiedy doszło do tego ściąganie ze mnie kołdry i potrząsanie mojego ramienia, nie było szans na sen. Jednak najbardziej rozbudziły mnie słowa mojej mamy:
- Misha zostało ci tylko 45 minut do rozpoczęcia zajęć! Wstawaj natychmiast!
Doznałam szoku i zerwałam się z łóżka. Jedyne na co było mnie stać to:
-Co? To przecież niemożliwe!
-A jednak! Gdybyś nie wracała tak późno to byś teraz nie miała takich problemów. A tak swoją drogą to nie zauważyłam, żebyś wczoraj w ogóle wróciła... ale o tym porozmawiamy po twoim powrocie z zajęć. Jeżeli będziesz gotowa za 20 minut to może zdążysz zabrać się z tatą. Wyjeżdża dziś w interesach i powiedział, że może cię podwieźć, jeżeli się pospieszysz.
-Dobrze mamo. Już pędzę się przebierać.
-No, to szybko, a ja zrobię ci kanapki, może zdążysz zjeść w samochodzie.- powiedziała z uśmiechem i wyszła, kierując się do kuchni.
Nie sądziłam, że będzie tak późno. Ja oczywiście nigdy nie mogę pomyśleć zanim coś zrobię. Mogłam się nie zgadzać na spotkanie z Kłakiem akurat wczoraj. Pewnie bym wytrzymała kilka dni bez telefonu. Jednak nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem. W tym momencie najważniejsze było jak najszybsze wyszykowanie się do szkoły muzycznej. Nałożyłam na siebie pierwsze ubrania, jakie wpadły mi w ręce i poszłam do łazienki, by nieudolnie próbować czesać włosy podczas mycia zębów. Następnie szybko wyszłam z domu, biorąc po drodze z kuchni kanap[ki i krzycząc "Wychodzę!" na pożegnanie. Przed domem czekał na mnie jeszcze tata.
Tylko dzięki mojemu ojcu zdążyłam do szkoły muzycznej i byłam tam 5 minut przed czasem, bo znając komunikację miejską, to pewnie spóźniłabym się minimum kwadrans.
Zawsze w szkole muzycznej najpierw miałam naukę gry na fortepianie, a dopiero później lekcje śpiewu. Gra na fortepianie była prowadzona przez profesor Lorę Foster. Była to wysoka i chuda kobieta około sześćdziesiątki. Z jej twarzy można było odczytać, że oczekuje wobec siebie szacunku i dyscypliny. Taka też była. Dużo wymagała od swoich uczniów, jednak była lubiana ponieważ umiała dobrze wytłumaczyć każdemu wszystkie zagadnienia dotyczące jej przedmiotu. Ubierała się w niemodne spódnice za kolano i koszule. Na jej nosie zawsze były okulary, a włosy były spięte spinką z tyłu głowy.
Ja, uważana przez Panią Foster za całkiem niezłą uczennicę, tej soboty byłam jakby zupełnie kimś innym. Zupełnie nie mogłam skupić się na lekcji przez moje zmęczenie. Przez cały czas myliły mi się nuty i byłam poprawiana przez profesor Foster. Jestem pewna, że gdyby tylko mogła to pewnie za te pomyłki zabiłaby mnie wzrokiem.
Jednak mogło być gorzej. Kolejną lekcją był śpiew i  nie mogłam liczyć nawet na chwilę ciszy dla mojej pękającej głowy. Te zajęcia prowadziła profesor Diana Erten. Była kobietą w średnim wieku o okrągłych kształtach i niskim wzroście. Miała średniej długości brązowe włosy, a na jej lekcjach zawsze panowała wesoła i luźna atmosfera. Była wyrozumiała i miała wielkie poczucie humoru. Jednak tego dnia nie miałam nawet siły śmiać się z jej żartów.
Mimo wszystko udało mi się przetrwać te zajęcia w szkole muzycznej i jedyne o czym marzyłam to chwila snu w moim łóżku. Kierowałam się w stronę przystanku na moich słabych nogach. Zauważyłam, że zbliżał się autobus, ale nie miałam wystarczająco dużo siły, by podbiec i zdążyć. Kiedy dowlokłam się na przystanek i spojrzałam na rozkład jazdy, okazało się, że kolejny autobus przyjedzie dopiero za 25 minut. Nie miałam innego wyjścia jak na niego zaczekać. Wyjęłam z kieszeni słuchawki i telefon. Włączyłam moją ulubioną piosenkę Beyonce "Pretty Hurts" i odpłynęłam w jej piękne nuty. Zamknęłam oczy i zaciągnęłam się zimowym powietrzem. Niestety moje zachwycanie się tą piękną muzyką nie trwało długo ponieważ jakiś kretyn zaczął trąbić tuż przede mną. W końcu zaczęło mnie to denerwować i otworzyłam oczy. Ukazał mi się samochód Kudłacza. Po chwili szyba się otworzyła, a on krzyknął:
-Wsiadaj do samochodu, podwiozę cię.
-Nie potrzebuję twojej pomocy.- odpowiedziałam
-Wiem, że kolejny autobus masz dopiero za jakieś 25 minut. Nie chcę mieć cię na sumieniu, bo zanim twój autobus przyjedzie, ty już zdążysz zamarznąć.-usłyszałam i odwróciłam się do niego plecami, mówiąc tylko:
-Co z tego? Nie interesuj się mną tylko jedź tam gdzie miałeś jechać.-odpowiedziałam,
Minęło kilka sekund, a ja nie usłyszałam ani żadnej odpowiedzi, ani pracy silnika. W pewnym momencie poczułam szarpnięcie w okolicy brzucha, a po chwili byłam przewieszona przez ramię tego idioty. Próbowałam go jak najmocniej uderzać po plecach, jednak on nic sobie z tego nie robił. Chwilę później znalazłam się na siedzeniu samochodu. On szybko okrążył samochód, a kiedy próbowałam otworzyć drzwi, były już zablokowane. Samochód ruszył, a on po chwili powiedział:
-Okłamałaś mnie.
-Niby kiedy?- odpowiedziałam zdziwiona
-Widzę,że z pamięcią u ciebie tez nie najlepiej.-powiedział i uśmiechnął się szyderczo
-Przestań się ze mnie nabijać i powiedz o co ci chodzi.-odpowiedziałam chłodno
-Na przystanku mówiłaś, że nie potrzebujesz mojej pomocy, a jednak musiałem cie wnieść do samochodu.
-Może dlatego, że wcale nie chciałam z tobą jechać.- odburknęłam pod nosem i odwróciłam się w stronę okna
-Odwieź mnie do domu.- powiedziałam
-Nie mów mi co mam robić- odparł i się uśmiechną, ja jednak nie miałam już okazji, ani siły powiedzieć mu co o tym sądzę.
Zmęczenie okazało się silniejsze i moje powieki ciężko opadły na moje oczy mimo zbliżającego się południa.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Niestety wcześniejsze rozdziały nie pojawiały się dość często i regularnie. Teraz postaram się to zmienić i bardziej zadbać o tę stronkę.


sobota, 4 kwietnia 2015

ROZDZIAŁ 4

Kelnerka odeszła, a on kolejny raz dzisiaj postawił na swoim. Patrzyłam na małą świeczkę, która była na naszym stoliku i rozmyślałam o tym dlaczego on musi być taki władczy i mieć kontrolę nad wszystkim. Po chwili z moich przemyśleń wytrącił mnie jego głos:
-O czym tak myślisz? Nie odpowiedziałaś jeszcze na moje pytanie.- teraz jego głos nie był agresywny, był raczej ciepły, a nawet może była tam nutka troski.
-Co? Jakie pytanie?- powiedziałam zaskoczona
-Mówiłaś, że idziesz jutro do szkoły pomimo soboty. Trochę to dziwne, nie sądzisz?- zapytał
-Nie chodziło mi o szkołę do której chodzimy na co dzień. Uczę się grać na fortepianie i śpiewu, w szkole muzycznej.-oznajmiłam, a na jego twarzy można było wyczuć zainteresowanie.
Zaczął coś przemyślać, więc rozpoczęłam rozmowę, by nie doprowadzić do niezręcznej ciszy.
-A ty? Czym się interesujesz?
-Cóż ja…. Ja nie jestem zbyt ciekawą osobą.- jaki on nagle stał się miły, z resztą ja też, ale to przynajmniej lepsze niż kłótnie.
-Na pewno jest coś ciekawego w twoim życiu, przecież nie siedzisz przed ścianą i się nie nudzisz.-on na te słowa się uśmiechnął, ale nie miałam już wrażenia, że ten uśmiech jest arogancki, tylko miły i uprzejmy.
-No w sumie, to trenuję koszykówkę. -powiedział nieśmiało
 Teraz spojrzałam na jego sylwetkę i widać było ,że pracuje nad swoim ciałem, tylko czy od koszykówki można wyglądać tak jak on. Myślę, że coś ukrywa, ale nie będę mu teraz robić przesłuchania.
Nasza kelnerka podeszła z tacą na której stały dwie kawy w wysokich szklankach i dwa talerzyki z ciastem. Nie byłam tym zachwycona, ponieważ ja, kawa i ciastko to nie jest dobre połączenie na wieczór.
-Dlaczego zamówiłeś mi kawę? Mówiłam przecież, że jej nie piję, a zwłaszcza o tej porze!- powiedziałam rozdrażniona do niego. Ten facet naprawdę ma talent do zepsucia każdej sytuacji!
-Spokojnie… Po pierwsze to nie mów do mnie takim tonem, a po drugie to jak nie spróbujesz to nie dowiesz się czy ci nie smakuje.- powiedział tak zrównoważonym i przekonującym tonem, że odechciało mi się z nim kłócić.
Zdecydowałam, że wypiję kawę i zjem kawałek ciasta, który leżał przede mną. Będę musiała przeżyć jutrzejszą lekcję muzyki z ledwie otwartymi oczami i umysłem, ale mówi się „trudno”.
-Masz kogoś?- zapytał bez owijania w bawełnę
-Nie. Na szczęście nie.- odpowiedziałam kolejny raz irytowana przez niego
-Dlaczego na szczęście? Nigdy nie spotkałem dziewczyny, która byłaby zadowolona, że nie ma chłopaka. Przecież wy kobiety lubicie romansidła i poczucie bezpieczeństwa, które daje wam mężczyzna.
-Hahahahahahaha!- zaczęłam się nieopanowanie śmiać, że ludzie siedzący w kawiarence zaczęli się na mnie patrzeć jak na wariatkę.
W końcu opanowałam mój atak śmiechu i skleiłam zrozumiałą wypowiedź:
-A kto powiedział, że nie czuję się bezpieczna bez chłopaka obok mnie? Poza tym wy mężczyźni uważacie, że kobiety nie mogą bez was żyć, a tymczasem sytuacja jest zupełnie odwrotna.
-Dlaczego zgrywasz taką niedostępną i pozbawiasz się szczęścia?
-Nikogo, ani niczego nie zgrywam. Nie chcę popełnić znów tych samych błędów i być zranioną.- odpowiedziałam szczerze
-Jakich błędów? Przecież jesteś młoda, tak jak ja. Wiem, że nie jestem najmądrzejszy… , ale prawda jest taka, że Życie jest za krótkie, żeby się cały czas zamartwiać nad jedną rzeczą, która zdarzyła się X czasu temu.
-Może zmienilibyśmy temat, bo czuję, że mogę za chwilę powiedzieć ci kilka słów za dużo. Z resztą… Ty i tak niczego nie zrozumiesz.
-No dobrze. Jedz to ciastko, to może ci się humor poprawi i nie będziesz taka naburmuszona.
-Nawet nie próbuj sobie ze mnie żartować. –powiedziałam i spojrzałam na niego wzrokiem zabójcy
Zabrałam się za ciastko, które nie zaliczało się do tych, które nie odbiją się na wadze i wyglądzie. Było czekoladowe z duża ilością kremu i wyglądało naprawdę kusząco. Jego smak był równie świetny. Gdy ja delektowałam się smakiem mojego ciastka i kawy, która nie okazała się być taka zła, Kłak musiał oczywiście znaleźć sobie jakieś twórcze zajęcie i  zaczął mi się przyglądać. Gdy spostrzegł, że zauważyłam co robi, powiedział:
-Chyba nie za często jadasz takie rzeczy, bo jesteś tak pochłonięta jedzeniem, że przez ostatnie kilka minut nie rzuciłaś mi w twarz jakąś ciętą ripostą.
Uśmiechnęłam się i odpowiedziałam:
-Nie jem słodyczy z wyboru, ale dziś nie chciałam być nieuprzejma i zdecydowałam, że spróbuję chociaż trochę.
-Dobry wybór. Jednak na twoim miejscu zacząłbym odzwyczajać się od „mądrych zasad zdrowego rozsądku i odżywiania”- powiedział, a mnie zaczynała coraz to kolejna rzecz niepokoić
-Niby dlaczego miałabym odzwyczajać się od moich nawyków?- zapytałam zdziwiona i zaniepokojona jego wcześniejszym stwierdzeniem
-Cóż… zrobiło się późno, za chwilę zamykają. Myślę, że powinniśmy już się zbierać skoro skończyłaś już jeść.-sam skończył temat tym swoim nie znoszącym sprzeciwu głosem i poprosił kelnerkę o rachunek.
Wyszliśmy na zewnątrz i od razu poczułam zimny podmuch powietrza. Było naprawdę bardzo ciemno i zimno. Nie powinnam była zgadzać się na to wyjście. Zapewne moi rodzice, gdy tylko wrócę zrobią mi wykład na temat tego jaka ja jestem nieodpowiedzialna, ale teraz czasu już nie cofnę.
-Odwiozę cię teraz do domu.-oznajmił, a ja się podporządkowałam
Wsiedliśmy do samochodu i ruszyliśmy w drogę. On nie był już tak rozgadany jak na początku, zdawało mi się nawet, że jest na mnie obrażony. Nie byłam przecież tak niemiła, jak mogłabym być. Musiałam wiedzieć, co jest nie tak, więc się go zapytałam:
-Jesteś na mnie obrażony?
-Nie, za co niby?- wymruczał spod nosa
-No w sumie nie wiem… Tak nagle skończyłeś rozmowę, a potem zachowywałeś się tak, no wiesz… oficjalnie.- odpowiedziałam
Uśmiechnął się delikatnie i odpowiedział:
-Co rozumiesz przez ”oficjalnie”?
-Nie byłeś taki rozgadany jak na początku, tylko taki  zimny i jakby obrażony.
-Nie martw się, nie jestem obrażony. Myślałem tylko nad czymś, ale to nie dotyczy ciebie.-odpowiedział, gdy właśnie dojechaliśmy pod mój dom
-To jesteśmy. Zgodziłaś się, żeby iść ze mną na kawę, więc oto twój telefon do zwrotu.- powiedział i wyciągnął z kieszeni spodni mój telefon.
-Dzięki i cześć- odpowiedziałam i wyszłam z samochodu.

Dopiero, gdy weszłam do domu i zamknęłam drzwi, usłyszałam odgłos silnika jego samochodu. Spojrzałam na zegar, który wisiał w przedpokoju. Wskazywał godzinę 21:15. Myślałam, że jest wcześniej. Niby nie była to bardzo późna godzina, ale biorąc pod uwagę to jak byłam zmęczona i fakt, że następnego dnia mam szkołę muzyczną to czułam się jakby była północ. Szybko i cicho przemknęłam po schodach do mojego pokoju. Po chwili odpłynęłam w głęboki i jakże potrzebny mi sen.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Kolejny rozdział gotowy. Byłoby fajnie, gdyby czasem pod postem pojawiały się komentarze.

sobota, 28 marca 2015

ROZDZIAŁ 3

W progu zarysowały się kontury sylwetki. Sylwetki, której nie chciałam już dziś widzieć. Kudłacz stał w progu na coś czekając. W końcu otrząsnęłam się z moich rozmyślań  i powiedziałam do niego:
-Co tak stoisz i się gapisz? Wchodź skoro masz do mnie sprawę.
-Już myślałem, że nigdy tego nie powiesz i będę musiał stać w progu kilka godzin.- odpowiedział z tym swoim uśmieszkiem.
-To co masz mi do powiedzenia? I tak w ogóle skąd wiesz gdzie mieszkam?- Dopiero teraz zdałam sobie sprawę z tego, że on tu sobie po prostu przyszedł.
-Spokojnie… Wszystko po kolei. Adres mam od twojej matki- na moją twarz wstąpiło zdumienie, bo to co powiedział było jeszcze dziwniejsze niż to, że zna mój adres. Po chwili znów zaczął się tłumaczyć:
- Kiedy zaczęłaś biec do autobusu z kieszeni wypadł ci telefon, więc stwierdziłem, że powinienem ci go oddać. Później w kontaktach znalazłem numer twojej matki, a reszty możesz się domyślić.- skończył swój monolog, a ja wpatrywałam się w niego z tępym wyrazem twarzy.
Po chwili odpowiedziałam:
-No dobrze, rozumem. Możesz mi oddać telefon?
On uśmiechnął się w swój lekko arogancki sposób i odparł:
-Chyba nie myślisz, że pozbędziesz się mnie tak łatwo… Pamiętaj, że chociaż chodzimy do różnych klas to jest to i tak ta sama szkoła i mijamy się na korytarzach. Chciałbym ci jeszcze powiedzieć, że jeżeli zależy ci na telefonie to powinnaś zgodzić się na kawę ze mną.- No! Tylko tego brakowało, bym z nim na kawę poszła, ale musiałam odzyskać telefon, poza tym pewnie by się nie odczepił dopóki bym się nie zgodziła.
-No dobrze… To kiedy masz czas?- on obdarował mnie swoim firmowym, szelmowskim uśmieszkiem i powiedział:
-Chodźmy teraz, bo później zapomnę i przepadnie mi taka kusząca oferta.- jego uśmiech stał się szerszy, ale ja odpowiedziałam mu szorstko:
-Swoje dziwne komentarze mógłbyś zostawić dla siebie- on jednak nie wyglądał na wzruszonego i odparł:
-Dobra Michelle, to ty się zbieraj, a ja czekam przed domem w samochodzie. ok?
-Ok.- Skąd on do cholery zna moje imię?
Wyszedł z pokoju kierując się do wyjścia, a ja szybko zaczęłam się przygotowywać.
Wzięłam małą torebkę i wrzuciłam kilka niezbędnych rzeczy, przeczesałam włosy. Nie przebierałam się, bo „Po co?” i „Dla kogo?”.
Tak naprawdę chciałam z nim iść tylko po to, by odzyskać mój telefon i zakończyć z nim wszelkie kontakty, ale przeczuwałam, ze w jego przypadku to nie będzie takie proste.
Wyszłam z domu i owiało mnie chłodne, wieczorne powietrze. Czego tu się spodziewać? Jest przecież środek lutego i dochodzi godz. 18:00.
Od razu  w oczy wpadł mi jego samochód, o który się opierał wcale nie przejmując chłodem. Auto było czarne i wyglądało na masywne. Gdy tylko podeszłam, on otworzył mi drzwi. Znalazł się gentelman od siódmej boleści!
auto Harry'ego

Gdy usiadłam na fotelu od razu wydał się wygodny, a gdy auto ruszyło prawie nie czułam, że jedzie. Cała jazda była po prostu przyjemnością, bo auto płynęło przez ulice miasta. Jednak zaczęła tworzyć się niezręczna cisza, której nie chciałam już dłużej znosić.
-Mógłbyś włączyć radio?
-Tak bardzo nie chce ci się ze mną rozmawiać i wolisz słuchać jakiś głupich piosenek? To i tak cię nie ominie, bo przed nami jeszcze kawa.- odpowiedział, a po chwieli na jego twarzy pojawił się ten uśmiech.
Nie zważając na to co może zdarzyć się później, a kierowana emocjami i irytacją z powodu jego osoby zaczęłam mówić, a raczej krzyczeć:
-Posłuchaj mnie ty istoto zwana mężczyzną, bo ja na pewno bym cię nim nie nazwała ponieważ wiem co robisz z dziewczynami i jak dla mnie jesteś zwykłym draniem i idiotą! Wiedz, że ja po tej kawie nie zamierzam utrzymywać z tobą żadnych kontaktów!
Po mojej wypowiedzi jego twarz stała się nieco bardziej agresywna, a ręce mocniej zacisnęły się na kierownicy. Po kilku chwilach wypuścił ciężko powietrze i ze wściekłością cicho wyrzucił z siebie:
-Czy ty dziewczyno zawsze musisz coś za dużo powiedzieć i nie możesz po prostu się zamknąć, niczego nie niszcząc!?
Pozostawiłam jego komentarz bez słowa, a po około dziesięciu minutach dojechaliśmy do małej, kameralnej kawiarenki w cichej, spokojnej dzielnicy miasta złożonej właśnie z takich kawiarenek, parków itp.
Gdy wściekły pan Styles zaparkował samochód i wyłączył silnik rzucił tylko:
-Nawet nie próbuj sama wychodzić z auta.
Tak jak się spodziewałam Kudłacz wyszedł z samochodu, który następnie okrążył, by otworzyć mi drzwi i podać rękę, którą odrzuciłam.
-Bądź grzeczna, jeżeli jesteś ze mną i mnie nie denerwuj, bo to się źle dla ciebie skończy.- powiedział przez zaciśnięte zęby, a z jego twarzy buchała wściekłość.
Kierowaliśmy się do wejścia, a on trzymał bez żadnych skrupułów rękę na mojej talii, zupełnie jakbym była jego dziewczyną.
Weszliśmy do kawiarni. Wewnątrz panowała ciepła atmosfera. Na niewielkiej przytulne            j sali panował półmrok, rozproszony tylko  światłami bocznymi i świecami, które porozstawiano na parapetach okien i na stolikach. Przy nich to stały wszelkiego rodzaju fotele, krzesła drewniane, czasem pufy lub sofy. Słowem- mały chaosik, ale sprawiający wrażenie ciepłego i przytulnego.
Gdy przechodziliśmy po kawiarence w poszukiwaniu wolnego stolika, zdałam sobie sprawę, że on nadal trzyma swoją rękę na mojej talii.
-Zabieraj tą rękę, nie jestem twoją dziewczyną!- warknęłam i zrzuciłam jego rękę
-Mówiłem, żebyś była grzeczną dziewczynką. Mam nadzieję, że nie będzie potrzeby, żebym powtarzał ci to jeszcze raz.-powiedział zdenerwowany, po czym skierowaliśmy się do stolika w rogu sali.
Po chwili podeszła do nas młoda, uśmiechnięta dziewczyna i wręczyła nam karty. Przejrzałam całe menu, ale widocznie ta kawiarenka słynie z kawy, bo nic innego nie zauważyłam.
-Posłuchaj… Tu jest tylko kawa, za którą nie przepadam. Jutro szkoła, a jest już wieczór i myślę, że to nie najlepsze połączenie.
-Jaka szkoła przecież jutro jest sobota? Zresztą nawet nie próbuj się wykręcać. Skoro nie lubisz kawy pozwól, że ja ci coś wybiorę.
-Nie jestem co do tego prze…- w tym momencie podeszła do naszego stolika kelnerka, on złożył zamówienie, więc nawet nie miałam okazji protestować.

 ~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Mam nadzieję, że rozdział się spodobał i czekam na wasze komentarze.

piątek, 27 lutego 2015

ROZDZIAŁ 2



Do najbliższego sklepu musiałam przespacerować się piętnaście minut wzdłuż uliczek najbardziej lubianych  przez zakochanych. Wędrowałam w myślach po historiach, które przypominały mi, że najgorszym błędem jaki może zrobić człowiek to zakochać się. Zauważyłam, że co raz częściej myślę o miłości jako o najgorszym źle, bólu i błędzie całego wszechświata. Prawdę mówiąc gdyby miłości nie było moje życie byłoby dużo bardziej normalniejsze i bardziej kolorowe. Gdyby miłości nie było, nie poznałabym William’a, a on by mi nie złamał serca i nie zostawił. Nie czułabym się jakbym była zabawką w przedszkolu do, której podejdzie dziecko, pobawi się nią trochę, a później zostawi i zajmie się inną. Nie wylewałabym z siebie przez tamte kilka tygodni, przez całe noce litrów łez. Nie czułabym tego dziwnego uczucia wściekłości i nienawiści, gdy ktoś tylko wypowie jego imię. Nie miałabym tej ogromnej blizny na sercu. Nie musiałabym w tamtych tygodniach nosić maski, która pokazywała, że wszystko jest w jak najlepszym porządku.
Z tych rozmyślań na temat jaki to świat byłby piękny, gdyby ludzie ni popełniali błędów i nie zakochiwali się, wyrwało mnie nagłe, mocne uderzenie. Poczułam silny zapach, który raczej nie należał do kobiety. Zapewne kolejny kochaś leci do swojej dziewczynki.
-Przepraszam. Mój błąd, nie zauważyłam cię. –Odpowiedziałam od razu kierując się w swoją stronę.
-Dlaczego twój? To ja na ciebie wpadłem. Zaczekaj!- Krzyknął chłopak, gdy zaczęłam się znacznie oddalać.
Nie miałam ochoty z nikim rozmawiać. Incydent, który zdarzył się chwilę wcześniej nie miał w sobie nic szczególnego. Wpadasz na kogoś, mówisz suche „Przepraszam” i kierujesz się w swoją stronę, bez zbędnych pogaduszek i zawracania komuś głowy. Proste… Widocznie nie dla wszystkich tak proste jakby się wydawało.
Słyszałam jak do mnie podbiegał. Odwrócił mnie w swoją stronę.  Widocznie spodziewał się jakie mam do tego wszystkiego nastawienie. W momencie, gdy zobaczyłam jego twarz myślałam, że gorzej być nie mogło. Mała poprawka, mogło być gorzej, mógł być to Willliam, ale nie był. Zobaczyłam zawsze wykrzywioną w uśmiechu twarz, która teraz miała wyraz lekkiego zdziwienia lub zdezorientowania. Twarz wokół, której huczała burza brązowych loków. Ta twarz, która miała oczy tak zielone jak trawa na wiosnę. Ta twarz, która gdy się uśmiecha to robi to tak wyraziście i szeroko, że wydaje się, że jeszcze chwila i będzie się świadkiem krwawej, niczym z horroru sceny samorozerwania. Tą osobą, której osobiście nie cierpiałam był Kłak, który w spisie ludności funkcjonował jako Harry Styles. Największy kobieciarz i flirciarz w promieniu 2000 kilometrów. Często było też tak, że dziewczyny same się do niego przyklejały, a on je tylko „obsługiwał” i cieszył się, że nawet nie musi się starać o ich towarzystwo. Gdy jednak to on uczepił się jakieś dziewczyny, nie miała po co uciekać, bo i tak wziąłby to co by chciał przez jeden do dwóch tygodni, ja z William’em byliśmy ze sobą około półtora roku. Cholera! Znowu on! Nagle wyrwał mnie głos kudłacza:
-Hej, co się stało piękna?- Widocznie zauważył grymas na mojej twarzy, po przypomnieniu sobie William’a.
-Nic co powinno cię zainteresować i nie zwracaj się tak do mnie! Kł…- nieprzyjemnie i szorstko odpowiedziałam, ale należało mu się. Prawie nazwałam go na środku ulicy kłakiem, jak to miałam w zwyczaju sobie o nim myśleć. Jak dobrze, że w porę ugryzłam się w język. Chciałam odwrócić się i iść do sklepu, ale trzymał mnie mocno.
Nagle powiedział:
-Będę tak mówił, bo mi się podobasz, a tak w ogóle to chyba nie dokończyłaś tego co chciałaś powiedzieć.
-Ty chyba powinieneś już iść na swoją walentynkową randkę ze swoją dziewczyną.
-Skąd założenie, że mam dziewczynę? Nie mam jej, ale wiem, że ty z pewnością nią będziesz.- powiedział po czym na jego twarzy wymalował się ten jego uśmiech.
-Daruj sobie takie teksty, bo naprawdę nie jestem tobą zainteresowana!- zdziwił się nieco, przez co jego uścisk nie był tak silny i udało mi się z niego wydostać.
Pędem rzuciłam się w stronę przystanku do którego właśnie podjeżdżał autobus. Mało mnie interesowało, gdzie jedzie. W tamtej chwili ważne było, by być jak najdalej Kłaka i aby nie wsiadł do tego autobusu. Gdy biegłam słyszałam za sobą coś w stylu „Jeszcze się zobaczymy!” albo „To jeszcze nie koniec naszej znajomości!”, ale nie przywiązywałam do jego słów większej wagi. Przeczuwałam jednak, że dla niego te słowa nie były całkiem puste.
Świetnie! Zanim się ocknęłam po spotkaniu z Kudłaczem, autobus przejechał już pewien kawałek. Dzięki szanownemu panu Styles’owi straciłam sporo czasu z mojego życia na odkręcenie tego zamieszania z autobusem. Na szczęście bez późniejszych problemów zrobiłam szybkie zakupy i udałam się do domu. Chcąc sprawdzić godzinę, która z powodu atrakcji jakie zapewnił mi Kłak wydawała się późna, doznałam uczucia pustki  w kieszeni moich spodni. Mój telefon gdzieś przepadł. Zapewne czeka mnie zero kontaktu ze światem, dopóki nie wykombinujemy z rodzicami czegoś nowego. Cóż… chyba nie mam innego wyjścia i będę musiała to jakoś przeżyć.
Wróciłam do domu w jeszcze gorszym nastroju niż był zanim z niego wyszłam. Oczywiście po moim wejściu nie obyło się bez przesłuchania ze strony mojej mamy.
-Co ci się tak długo zeszło? Powinnaś być dobrą godzinę temu w domu!- w jej głosie była zauważalna nutka irytacji
-Cóż… Powiedzmy, że wypadki chodzą po ludziach.- odpowiedziałam bez najmniejszej chęci dzielenia się informacjami dotyczącymi ostatnich kilkudziesięciu minut mojego życia.
Następnie odłożyłam zakupy w kuchni na blacie i udałam się do mojego pokoju. Chciałam w spokoju obejrzeć jakieś filmiki na YT lub coś dłuższego i mieć choć na te kilkadziesiąt minut troszkę relaksu po tym wszystkim co zdarzyło się dzisiaj. Włączyłam laptop, była już 16:40. Założyłam na uszy słuchawki i maksymalnie pogłośniłam dźwięk. Skupiłam się na filmie, który poleciła mi Juliet. Już od pierwszych minut zaczął mi się podobać. Gdy akcja sięgała zenitu, moja mama z jej świetnym wyczuciem czasu wparowała do pokoju. Ja szybko pozbyłam się słuchawek z uszu i zatrzymałam film, który naprawdę mnie zainteresował, a nawet zachwycił.
-Pukam do ciebie i pukam, a ty nic! Masz gościa, który ma coś dla ciebie. Wpuścić go?- Nie wiedziałam, co mam odpowiedzieć. Kto normalny nachodzi ludzi o 17:30 w walentynki bez spytania i zadzwonienia? Tym bardziej, że to na pewno nie moja przyjaciółka.
 Po chwili odparłam:
- Jasne, niech wejdzie.- powiedziałam, a po chwili w progu zarysowały się kontury sylwetki mojego gościa.

..............................................................................................................

Drugi rozdział gotowy. Serdecznie zapraszam do komentowania.

wtorek, 6 stycznia 2015

ROZDZIAŁ 1

Znów walentynki. To chyba najbardziej znienawidzony przeze mnie dzień w roku. Głównym powodem dla którego tak nie lubię już walentynek jest wydarzenie z przed roku, a dokładniej z przed roku i jednego dnia.

Zacznijmy może od tego, że miałam wtedy 16 lat i byłam po uszy zakochana w William’ie, a może nawet bardziej. Byłam pewna, że mnie kocha, bo to co wtedy do mnie mówił, jego gesty i to jak na siebie patrzyliśmy nie dawało żadnych złudzeń, że jesteśmy w sobie na zabój zakochani. Jednak tamtego pechowego 13 lutego (jak mi się wydawało pechowego, bo teraz wiem, że był to dzień w którym oderwałam od siebie myśli, które na temat miłości i mężczyzn na pewno nie przyszłyby mi do głowy teraz) nasi najlepsi pod słońcem nauczyciele zadbali o to, by walentynki były jeszcze szczęśliwsze i na 14 lutego mieliśmy zaplanowane 2 kartkówki i sprawdzian. Tak więc całe przedwalentynkowe  popołudnie i wieczór  musiałam wkuwać jakże przydatny materiał z biologii, chemii i gramatyki. Około 23:00 stwierdziłam, że jestem tak zmęczona, że już nic więcej nie wejdzie mi do głowy i poszłam wziąć prysznic, a następnie przebrałam się w ciuchy do spania. Była 23:45, więc rzuciłam się na łóżko i na koniec sprawdziłam szybko fb, tt, ig i snapchat’a. O 23:55 już zaczynałam powoli zasypiając myśląc o tym, co czeka mnie jutro w szkole. Gdy już zasypiałam w sen wybudził mnie dźwięk mojego telefonu, który obwieszczał wiadomość SMS. Była akurat 23:59.
Od: William :*
Tekst wiadomości: Ten związek nie ma już sensu. Nic już do cb nie czuję. Zrywam.
Najpierw myślałam ,że to jakiś żart i nie mogłam w to uwierzyć, bo przecież wszystko między nami było dobrze, ale kolejny SMS rozbił moje serce na najdrobniejsze okruszki.
Od: William :*
Tekst wiadomości: Tak się cieszę, że zdążyłem ci to napisać przed walentynkami. Nie chciałem psuć ci tego dnia.
Wyczucie czasu to on miał godne pozazdroszczenia… Na prawdę ten drugi SMS mógł sobie darować i nie sprawiać, że przez jego chamstwo, bezczelność i bezduszność czułam, że te maleńkie kawałeczki mojego serca po pierwszym SMS’ie staną się pyłem. Nawet nie umiał spojrzeć mi w twarz i tego powiedzieć, nawet nie był w stanie zadzwonić i mi tego powiedzieć. Spadł tak nisko i był tak maleńki, że zerwał przez SMS, co sprawiło mi jeszcze większy ból. Jedyny plus wyglądał tak, że nie chodził do tej samej szkoły, więc nie musiałam znosić jego widoku prawie codziennie. Przez kolejne dni byłam niczym duch. Z nikim nie rozmawiałam, a wręcz odcinałam się nieprzyjemnymi komentarzami od rozmów. Nie jadłam za dużo, a do szkoły chodziłam, bo musiałam. Rodzice tylko gdy miałam wysoką gorączkę lub jakąś paskudną chorobę pozwalali zostać mi w domu.
Minęło parę tygodni może miesiąc, może dwa. Wtedy moja przyjaciółka Juliet, która była obrzucana chamskimi odpowiedziami z mojej strony, gdy tylko chciała pogadać, przeszła do „akcji”. Po szkole, gdy każdy kierował się już do domu ona szła całą drogę za mną. Gdy wchodziłam przez drzwi do domu i myślałam, że już poszła w swoją stronę, ona nagle znalazła się obok mnie. Juliet wepchnęła nas do środka i zdjęła kurtki, bo ja byłam zbyt zszokowana, aby cokolwiek zrobić. Następnie przeszłyśmy do salonu, a ja bez powodu się do niej przytuliłam i zaczęłam płakać. Gdy się nieco  uspokoiłam opowiedziałam jej całą historię, która mnie tak bardzo zabolała. Później jeszcze dodałam:
-Najgorsze w tym wszystkim jest to, że powinnam go za to znienawidzić i wiem, że on jest kompletnym idiotom, ale mi się wydaje, że to moja wina.
-Skoro wiesz, że jest kretynem świata, to pewien etap już pokonałaś. Poza tym opowiedziałaś to komuś, więc kolejny plusik przy wracaniu do życia.- powiedziała, a następnie skierowała się do kuchni.
Po chwili poczułam, że moje zmęczone od płaczu oczy się zamykają. Obudziłam się około 23:00 i dzięki księżycowemu światłu, które wdzierało się przez okno zauważyłam, że leżę na swoim łóżku. Zaraz jednak zwróciłam uwagę na krzesło przy moim biurku. Juliet siedziała na krześle z rękoma opartymi o blat biurka i spała. Kochana… Wtedy, po tej rozmowie czułam się dużo lepiej. Może nie widziałam świata przez różowe okulary, ale nie był już tak dobijająco czarny, mroczny i odpychający. Po chwili Juliet się przebudziła, a ja uspokoiłam ją, że może dziś u mnie nocować. Moi rodzice prowadzili firmę, która wymagała od nich wielkiego nakładu pracy i czasu, więc często wyjeżdżali.
Kolejnego dnia była na szczęście sobota. Zjadłyśmy wspólnie śniadanie, a później spędziłyśmy cały dzień w domu oglądając filmy i rozmawiając.

A teraz powróćmy do dzisiejszych walentynek. Nadal nie zapomniałam o William’ie, odegrał dużą rolę w moim życiu, ale nie udręczam się tak z jego powodu. W dzisiejsze walentynki nie miałam co liczyć na Juliet, bo jest ona szczęśliwie zakochana w Dominic’u. Nie słyszałam aby się na niego skarżyła. Zawsze mówiła, że on jest wspaniały, więc nie chciałam pytać o więcej, by nie rozpoczynać niezręcznych rozmów. Moim celem na dziś było zostać w domu i się zrelaksować, oglądając jakieś durne filmiki na YT albo coś równie nietwórczego. Nie miałam zamiaru wychodzić dziś gdziekolwiek i oglądać zakochanych, całujących się par na ulicy, w parku, sklepie, kinie, czy gdziekolwiek indziej.
Moja mama twierdziła, że to nic takiego i kazała mi iść do sklepu po małe zakupy. Oczywiście nie mogła pamiętać o tych kilku rzeczach na wczorajszych zakupach tylko akurat dziś musi zaprzątać mi tym głowę. Moi rodzice są przecież tacy bezsilni i beze mnie  nic by nie zrobili i to dlatego muszę iść do sklepu. Zgodnie z poleceniem mojej mamy ubrałam się i wzięłam pieniądze. Wyszłam z domu z niezadowoleniem i niechęcią na twarzy, a tylko po otworzeniu drzwi owiało mnie chłodne powietrze.


------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Mamy już pierwszy rozdział. Jeżeli to nie problem to piszcie komentarze. Nie obrażę się jeżeli komuś się nie będzie podobać.